czwartek, 23 lipca 2015

Rozdział 11 cz.2

Po wyjściu z autobusu Mel zaczęła męczyć mnie kolejnymi pytaniami. Cudownie, że nawet ja nie znałam odpowiedzi na chociażby jedno z nich. Nie wiedziałam kompletnie nic, a jej pytania nie pomagały w poprawieniu mojego samopoczucia. Ta niewiedza wprawiała mnie w niezbyt dobry nastrój. Wzdychałam za każdym razem, kiedy kolejne słowa mojej przyjaciółki docierały do moich uszu. Przez Rossa nawet ona zaczyna mnie irytować.
Pierwszą lekcję miałyśmy osobno, więc choć na chwilę mogłam odetchnąć. Weszłam na drugie piętro i odszukałam salę od matematyki. Nie zajęło mi to dużo czasu, bo już pare chwil później siedziałam w ławce. Miałam szczęście, że na matmie siedziałam sama.
Nauczycielka uśmiechnęła się szeroko na mój widok, co odwzajemniłam. Miło, że choć jedna osoba nie robiła mi na przekór, a wręcz przeciwnie ~ umilała mi dzień. Miałam szczęście, że nie wypytywała mnie, co dokładnie mi dolegało. Po prostu byłam chora, reszty wiedzieć nie musiała.
Całą lekcję przerabialiśmy trygonometrię, czyli coś, czego nienawidziłam całym sercem. Ogólnie matematyka nie należała do moich ulubionych przedmiotów, ale ten dział bym wyjątkowo męczący. Naprawdę nie ogarniałam chociażby podstaw, kiedy inni radzili sobie świetnie. Cieszyłam się, że to pani Anderson była nauczycielką owego przedmiotu, gdyż jako jedna z niewielu była wyrozumiała i miła, więc nie zmuszała mnie do rozwiązywania zadań na tablicy. Podziękowałam jej za to, wychodząc z klasy. Nieopodal czekała na mnie przyjaciółka, więc podbiegłam do niej, pytając się, co teraz mamy.
-Oh God, Lau! Minęło osiem miesięcy, a ty jeszcze nie wiesz, co masz w czwartek po matematyce? Czas obudzić się ze snu, księżniczko - powiedziała, wyjmując z torby plan lekcji. Podała mi go, a ja swobodnie sprawdziłam, co miałyśmy następne.
-Historia... - westchnęłam ciężko, po czym oddałam Melissie świstek papieru. Pan Stewart miał niezbyt dobre zdanie po moim wybryku z liścikiem. Nie rozumiem tego człowieka, to tylko głupia, jednorazowa wpadka!
-Siedzimy razem, jakoś przeżyjesz. - Dziewczyna uśmiechnęła się, po czym weszła do sali. Ruszyłam za nią i zajęłam miejsce obok. Wyciągnęłam wszystkie potrzebne mi rzeczy, kiedy zadzwonił dzwonek. Do klasy wszedł profesor, lecz nie był sam. Za nim szedł wysoki blondyn ubrany w jeansy i luźną, białą koszulkę. Nie wierzę, po prostu nie wierzę!
-Dzień dobry, proszę wszystkich o zajęcie miejsc! - Nauczyciel krzyknął dosyć głośno, inaczej by go nie posłuchali. - Od dzisiaj, aż do końca roku szkolnego  Ross będzie przyglądał się każdej naszej lekcji. Jest praktykantem, to chyba rozumiecie. Myślę, że nie będzie to dla nas większym problemem i miło potraktujecie pana Lyncha.
Uczniowie jednak nie wykazali większego zainteresowania, co dało mi pewną satysfakcję. Ups, jednak nie wszyscy uwielbiają naszego blondynka!
Chłopak przeszedł obok mojej ławki, a nasze spojrzenia na moment się spotkały. Uśmiechnął się do mnie, a ja spuściłam głowę. Boże, dlaczego to musiało przytrafić się akurat mnie?
Pan Stewart zaczął lekcję, a ja wierciłam się na krześle. Czułam na sobie jego wzrok, to było krępujące. Do tego doszły zawroty głowy, tak jak poprzednio. Mówiłam już, że za każdym razem, gdy on pojawia się w moim życiu, dzieją się rzeczy, które po prostu mnie niszczą? Nie mogę mu dać się zniszczyć, muszę mu się postawić.
Oczy same mi się zamykały, a głowa opadała to na jedną, to na drugą stronę. Podparłam się, ale nawet to nie pomagało. Miałam ochotę zwrócić całe dzisiejsze śniadanie. Odwróciłam się w jego stronę, czego od razu pożałowałam. Patrzył się na mnie, ciągle się uśmiechając. On jest przerażający!
Nie wytrzymałam, nie umiałam dłużej tego znieść. Wstałam z krzesła i nie zważając na krzyki nauczyciela, wyszłam z sali. Trzasnęłam drzwiami, a z moich oczu od razu zaczęły lecieć łzy. Kolejny raz się poddałam i dałam mu się owinąć wokół palca. Miałam już dosyć tego wszystkiego, chciałam żyć swoim życiem i nie przejmować się tym kimś już nigdy więcej. Zamiast tego mam coraz to więcej problemów.
Odnalazłam ławkę pod szafkami i usiadłam na niej, wycierając mokre policzki. Odgarnęłam włosy z twarzy, po czym usłyszałam trzask drzwi. Świetnie, nie mogli zostawić mnie samej? Po upływie dosłownie chwili poczułam czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Wiedziałam, do kogo należała.
-Idź stąd - powiedziałam, łkając. Boże, to brzmiało tak żałośnie... - Przestań zatruwać mi życie, dobrze? Mam cię serdecznie dość, daj mi spokój!
Liczyłam, że odejdzie, ale zamiast tego on tylko mnie przytulił. A ja po prostu nie miałam siły, żeby go od siebie odsunąć.


Hejka!
Wyrobiłam się, całe szczęście! Myślałam, że nie dam rady, no ale jestem.
Jak widzicie, Ross nie daje jej spokoju. Myślicie, że wreszcie zrozumie, że ją rani?:)
Nie wiem zbytnio, co mam napisać do tej części, jest nudna jak poprzednia, ale tak musi być XD
Pamiętacie notkę, gdzie mówiłam o Mroku? Większość chciałaby drugą wersję, lecz jeden komentarz dał mi do myślenia:
Chciałabym się odnieść do punktu 4. Myślę, że powinnaś sama wybrać czy to będzie o R5, czy 5SOS. Bo przecież nie wybieramy książek tylko ze względu na imiona bohaterów, prawda? W książkach autorzy decydują o kim będą pisać. W tej sytuacji to Ty jesteś autorką, więc wybierz :) Skoro masz już napisane kilka rozdziałów to tego nie zmieniaj. Ja będę czytać "Mrok", niezależnie od tego na których bohaterów się zdecydujesz.
Na razie zostanę chyba przy wersji pierwszej, a jeśli Wy szanujecie moją pracę, możecie czytać to fanfiction bez większego problemu, tak mi się wydaje. Przecież imiona to nie wszystko, nie?:) 
Więc zapraszam wszystkich zainteresowanych, liczę, że wpadniecie! 
Dziękuję za komentarze i wszystkie miłe słowa, to kochane ♥ Jak już mówiłam, obiecuję, że nadrobię wszystkie zaległości na innych blogach, ale to po powrocie z obozu. Teraz nie dysponuję czasem, mam nadzieję, że mi wybaczycie:) 



czwartek, 16 lipca 2015

Rozdział 11 cz.1

O godzinie siódmej obudził mnie dzwonek budzika. Sięgnęłam po telefon, przetarłam oczy, po czym go wyłączyłam. Opadłam z powrotem na poduszkę, przeczesując włosy, które jakimś cudem znalazły się na mojej twarzy. Odwróciłam głowę, widząc, że leżąca obok mnie przyjaciółka również się obudziła. Widok jej niewyspanej rozśmieszył się, więc krótko się zaśmiałam.
-Wstawaj śpiochu, za godzinę mamy lekcje - powiedziałam, siadając na skraju łóżka.
-Mamy? Idziesz dzisiaj do szkoły? Jesteś tego pewna? - zapytała, patrząc na mnie jak na wariatkę.
Pokręciłam głową i wzdychnęłam.
-Tak, Mel, idę do szkoły - odpowiedziałam, kładąc ręce na uda. Tak naprawdę nie chciało mi się tam iść, lecz ostatnio miałam wiele zaległości, a zbliżał się koniec roku. Nie mogłam pozwolić, żebym czegoś nie zdała, nie wytrzymałabym dłużej w tej szkole.
Zjechałam dłońmi niżej, a moje palce dotknęły plastra w kolorze skóry. Przed oczami miałam cały wczorajszy wieczór. W tym momencie byłam cholernie zła za to, co mi zrobił i że miał czelność mi się pokazać, lecz z drugiej strony byłam zadowolona z faktu, że nareszcie dowiedziałam się, kim jest. No może niezupełnie, bo nadal on był jedną wielką zagadką. Z każdym dniem wydawało mi się, że w tej grze nie ma naprawdę żadnych wskazówek.
-Coś się stało, Lau? Możesz mi powiedzieć - Mel jak zwykle była uparta.
Zamknęłam oczy, w których powoli zbierały się łzy i odwróciłam głowę. Nie chciałam, by widziała, że płaczę. Było mi wstyd, że wczoraj ją okłamałam. Nie powinnam mieć przed nią żadnych tajemnic.
Wzięłam jeden, głęboki wdech, po czym wstałam z łóżka. Zabrałam ubrania z fotela i opuściłam w pośpiechu pokój, zostawiając przyjaciółkę zdezorientowaną.
Jeśli przez Rossa moja przyjaźń z Melissą ulegnie pogorszeniu, uduszę go własnymi rękami.
Opukałam twarz zimną wodą, mając nadzieję, że to do końca mnie rozbudzi. Co jak co, ale nie chciałam zasnąć na lekcjach. To skończyłoby się uwagą albo kozą. Nie muszę chyba mówić, że druga wersja to istne katusze.
Założyłam na siebie legginsy i granatową bluzę, gdyż ten outfit wydawał mi się najodpowiedniejszy na dzisiejszy dzień. W luźniejszych ubraniach było mi znacznie wygodniej.
Zeszłam na dół, gdzie po kuchni krzątała się moja przyjaciółka. Zamierzała właśnie zjeść swoją porcję płatek, drugą za to przygotowała dla mnie. Uśmiechnęłam się lekko, kiedy podsunęła mi miskę z posiłkiem. Z każdą chwilą czułam się gorzej, miałam okropne wyrzuty za to, co zrobiłam.
Śniadanie zjadłyśmy w zupełnej ciszy. Bałam się, że Mel podejrzewa, że kłamię, ale w sumie wydaje mi się, że byłam dosyć wiarygodna z moją fałszywą wersją wydarzeń. Cóż, na razie jest dobrze.
Wyszłyśmy z domu, zakluczyłam drzwi, a klucze schowałam do torebki. Wskoczyłam szybko po czekoladowego batonika, abym miała co przegryźć na długiej przerwie. Miałam świadomość, że tym praktycznie w ogóle się nie najem, jednak zawsze lubiłam zjeść coś słodkiego w szkole. Melissa już kilkakrotnie próbowała wmówić mi, że jest to niezdrowe. Namawiała mnie nawet do jedzenia jabłek. Tak, bo jabłka to coś, o czym marzę...
Wsiadłyśmy do autobusu, który wypełniony był już znajomymi z naszej szkoły. Posłałam niektórym wdzięczne uśmiechy, co oni odwzajemnili. Niektórzy cieszyli się, że postanowiłam wreszcie się pojawić. Najważniejsze jednak, że niczego nie podejrzewali i myśleli, że byłam po prostu chora.
Zajęłam miejsce obok Melissy i wyciągnęłam z plecaka książkę od matematyki.
-Masz to zadanie? - Szturchnęłam lekko przyjaciółkę, by zwróciła na mnie uwagę.
Ta pogrzebała w swojej torbie, a po chwili wyciągnęła zeszyt z notatkami.
-Dziękuję! - pisnęłam, po czym wyrwałam jej notatnik. Zaczęłam niestarannie przepisywać wszelkie obliczenia, abym zdążyła się wyrobić do zatrzymania autobusu. Nie było tego dużo, miałam szczęście. Ugh, mogłam pomyśleć o tym w domu!
Niespodziewanie autobus zatrzymał się, a zeszyt wypadł mi z rąk, upadając na podłogę. Zdezorientowana rozejrzałam się po autobusie, lecz nikt nie panikował. Pewnie kierowca przyhamował, by przepuścić jakieś dzieciaki przez ulicę. Uznałam więc, że nic poważnego się nie stało i mogę wracać do przepisywania zadania. Schyliłam się, aby podnieść moją zgubę, jednak ktoś mnie wyprzedził. Uniosłam głowę i zobaczyłam blondwłosego chłopaka z szerokim uśmiechem na twarzy. No tak, mogłam się go tutaj spodziewać.
-Co ty to robisz? - zapytałam, robiąc kwaśną minę. Nie pasowała mi jego obecność.
-A może tak "dzień dobry, jak mija ci dzień?" - zaśmiał się, podając mi zeszyt. Wyrwałam go z jego dłoni, po czym wrzuciłam niechlujnie do plecaka. Trudno, najwyżej nadrobię zaległości na przerwie.
-Przestań mnie stalkować, ok? Czuję się dziwnie, kiedy mnie śledzisz - powiedziałam, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Odwróciłam głowę, by zobaczyć, czy Mel interesuje się zaistniałą sytuacją. Uśmiechała się szeroko, widząc jego przy moim boku. Jeszcze tego brakuje.
-Zmartwię Cię. Od dzisiaj, aż do końca roku szkolnego będziemy widywać się codziennie. Brzmi nieźle, nie? - odparł, pochylając się delikatnie nade mną.
Spojrzałam na ten jego uśmiech z przerażeniem. Czy to oznacza, że to dopiero początek moich rozczarowań i przeszkód? Ile jeszcze będę musiała ich pokonywać?


Okej, dzielę ten rozdział na części, gdyż chcę dodać coś jeszcze przed obozem. Next pojawi się przed 28 lipca:) W sobotę jadę do Inowrocławia, może w pociągu uda mi się coś napisać.
Przepraszam te kilka osób, które przeczytały kawałek tego rozdziału, niechcący nacisnęłam "opublikuj" :')
Dziękuję za wszystkie miłe słowa, wyświetlenia (wow, już siedem tysięcy!!) i udostępnianie bloga. To dużo dla mnie znaczy, jestem Wam niezmiernie wdzięczna! Pamiętajcie, jestem tutaj dla Was:)
Dodam opisy do bohaterów, kiedy już wszyscy się pojawią.
Czy tylko ja jestem załamana i nie jadę na koncert? :'))))
Dobra, nie zanudzam dłużej.
Do napisania, luuv ♥



piątek, 10 lipca 2015

Rozdział 10

Bez chwili zastanowienia ruszyłam w wybranym wcześniej kierunku. W tym momencie nie mogłam myśleć, musiałam działać. Byłam pełna sił i energii, więc bez problemu mogłam biec. A najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że potrafiłam to zrobić. Wcześniej, gdy spotykałam Anioła, coś mną kierowało i nie było możliwości ucieczki. Teraz jestem sobą i wiem, że on jest zły, po prostu to czuję. To tak, jakbym znów była starą Laurą. Tęskniłam za nią, brakowało mi jej i bałam się, że ona już nie powróci. Ale skoro umiem myśleć racjonalnie, oznacza to,że nie do końca postradałam zmysły, czyż nie?
Biegłam przed siebie, myśląc o tym, co za chwilę może się zdarzyć; albo dobiegnę do domu, albo on zrobi mi krzywdę. Mogłam się odwrócić, by sprawdzić, czy mnie goni, czy też może się rozmyslił. Tak też zrobiłam. Przystopowałam, a mój oddech powoli wracał do poprzedniego stanu. Zacisnęłam ręce w pięści, po czym wolno odwróciłam się na pięcie. To, co tam zobaczyłam, a raczej czego nie zobaczyłam, zupełnie zbiło mnie z tropu. Czyli byłam bezpieczna?
-Ładnie to tak uciekać? - Usłyszałam ponownie ten sam głos.
Zamarłam. W co on sobie pogrywał?
Obróciłam głowę i mogłam dostrzec uśmiechniętą twarz Anioła. Niesforne blond włosy opadały mu na czoło, jednak on wydawał się być niewzruszony tym faktem. Brązowe oczy idealnie kontrastowały z jasną czupryną, jednak ja nie mogłam nic z nich odczytać. To tak, jakby był pusty, nie wyrażał żadnych emocji, prócz jednej. On po prostu się śmiał.
Skrzywiłam się na jego widok. Był idealny, a zarazem obrzydzał mnie. Ile jeszcze tych kontrastów będę musiała znosić w swoim życiu? To stało się męczące!
-Czego chcesz? - powiedziałam spokojnie. Teraz zdawałam sobie sprawę, że tylko spokój może mnie uratować. Będzie dobrze, jakoś z tego wyjdziesz...
Zaczęłam stawiać małe kroki do tyłu, co nawet mi wychodziło. Przynajmniej się nie potknęłam, chociaż w tym mam szczęście. Miałam nadzieję, że jakoś uda mi się dotrzeć do bezpiecznego miejsca, choć z każdą sekundą to wydawało się być coraz bardziej niemożliwe. Dlaczego musiał mnie dopaść na takim pustkowiu?
-Dlaczego się mnie boisz? Aż tak straszny jestem? - zapytał, unosząc brew.
Dłużej tego nie zniosę.
-Przestań ze mnie kpić! - krzyknęłam dość głośno.
Zmrużył oczy i założył ręce na piersi. Mój Boże, kiedy on da mi spokój?
-Lauro, złotko, na mnie się nie krzyczy - odparł, zachowując spokój.
Nie czekałam dłużej, rzuciłam się biegiem za siebie. Musiałam uciekać, musiałam. Miałam choć małą nadzieję, że zaraz jakiś królewicz na koniu zjawi się tuż przede mną i uratuje mnie przed tym złem, które kryło się pod postacią Anioła. Oczywiście, tak się nie stało.
Potknęłam się, co wydawało mi się naprawdę dziwne, gdyż droga była prosta, bez żadnych dziur. No tak, miałam do czynienia z istotą, która nie do końca należy do świata, w którym żyłam.
-Ał! - syknęłam.
Podciągnęłam nogawkę od spodni i zobaczyłam, że z rany na kolanie powoli sączyła się krew. Przymknęłam oczy, gdyż ten widok powodował u mnie zawroty głowy. Położyłam dłoń na skaleczonym miejscu, by jakoś zetrzeć czerwoną ciecz i uciec. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że on stoi nade mną.
-Co za niezdara... - Zaśmiał się.
Podniosłam głowę i posłałam mu spojrzenie pełne nienawiści. Śmieszył go mój ból? Krzywdził mnie specjalnie? Cholera, w co ja się wpakowałam?
-Zostaw mnie w spokoju!
Powróciłam do wykonywania poprzedniej czynności, czyli tamowania krwi. Piekło mnie, ból powoli stawał się coraz bardziej odczuwalny, jednak ten drugi rodzaj bólu nazywany psychicznym, pokonywał ten drugi, fizyczny.
Opuściłam z powrotem nogawkę moich jeansów, które i atk nadawały się już do wyrzucenia, po czym jakimś cudem udźwignęłam się na nogach. Złapałam się za skronie, gdyż pod wpływem gwałtownego ruchu zaczęła boleć mnie głowa. Świetnie! Mam uciekać przed chorym na umyśle czymś, kiedy czuję się, jakby właśnie rozjechał mnie autobus!
Upadłam po raz drugi. Wiedziałam, czyja to sprawka. Przy nim zawsze jestem wrakiem człowieka.
Łzy zaczęły mi spływać po policzku, a włosy opadły mi na twarz. Miałam dość. Zastanawiałam się, o co w tym wszystkim chodziło. Może zostałam wystawiona na jakąś próbę? Ktoś chciał mnie sprawdzić? Może jestem w jakimś słabym programie telewizyjnym, gdzie ludzie zostają straszeni przez innych? Nie, to nie było to. Ja po prostu nie umiałam tego wytłumaczyć.
-W takim stanie nie dojdziesz sama do domu.
Wow, naprawdę? Nie zdążyłam się zorientować! W głębi zaczęłam śmiać się z jego głupoty, choć mimo wszystko nadal milczałam, trzymając się za zranione kolano, które naprawdę bardzo piekło.
-No ej, obraziłaś się? - Uklęknął przy mnie i położył dłoń na moim ramieniu.
Czy ja się właśnie przesłyszałam? Obraziłam się? Miałam po prostu obrazić się za to wszystko, co mi zrobił?
-Słuchaj, pieprzony idioto! Nie mam zielonego pojęcia, o co chodzi w tej całej Twojej durnej zabawie, jednak musisz wiedzieć, że ona już dawno przestała mnie bawić. Nie jestem dzieckiem, z tego co zauważyłam, ty tez nim nie jesteś, więc skończ te swoje gierki. Zostaw mnie i nigdy więcej nie pokazuj mi się na oczy!  - powiedziałam stanowczo, strzepując jego rękę z mojego ciała.
Ten spuścił wzrok, zagryzając dolna wargę, jakby nie wiedział, co powiedzieć. Czyżby odebrało mu mowę? Zaskakujące!
Niespodziewanie poczułam jego ręce pod swoim tułowiem, a chwile po tym znalazłam sie w jego ramionach. Przepraszam bardzo, dlaczego on mnie dotyka?
Zaczęłam się wiercić, jednak on trzymał mnie w taki sposób, że ucieczka nie wchodziła w grę.
Odwróciłam się w jego stronę, chcąc nakrzyczeć mu prosto w twarz, co o nim sądzę. Nie zrobiłam tego, gdyż nasze spojrzenia spotkały się.Patrzył na mnie w skupieniu, co było niekomfortowe, jak i przyjemne i zadziwiające. Spojrzałam w jego oczy, które tym razem były zupełnie inne. Były pełne troski. Kto normalny potrafi zmienić nastrój w tak krótkim czasie?
-Pusć mnie, poradzę sobie sama. - przerwałam niezręczną dla mnie chwilę.
-Jesteś pewna, że sobie poradzisz? - zapytał, uśmiechając się szeroko. Jego zmiany nastrojów są tak częste, że to aż niemożliwe. Jest taki tajemniczy, dziwny, inny i naprawdę ciężko go rozgryźć. Może o to mu chodzi? Chce mnie zmylić?
-Tak, jestem o tym przekonana.
Zrobił to, o co go prosiłam, postawił mnie na ziemię. Cholera, jeszcze przed chwilą sam sprawiał mi ból, a teraz robi to, na co ja mam ochotę. Czy to jest normalne? Zdecydowanie nie.
Zarzuciłam włosy do tyłu, bym mogła widzieć, w którą stronę zmierzam. Przedtem wpadały mi na twarz i zasłaniały widoczność, co uniemożliwiało mi postawienie choć kilku kroków.
Ruszyłam powoli przed siebie, kuśtykając.
 Lau, dasz radę, dasz radę... Dojdziesz bezpiecznie do domu, on zaraz sobie pójdzie i nigdy więcej już nie pojawi się na twojej drodze...
-Nie zachowuj się jak dziecko, Lauro. Zaniosę cię do domu i po sprawie.
Wywróciłam oczami, starając się ignorować jego zaczepki. Niepotrzebnie wdawałam się w dyskusje. Mogłam poprosić Bryana, żeby mnie odprowadził. Boże, ale byłam głupia!
-Laura, do cholery jasnej, widzę, że się meczysz! - krzyknął, łapiąc mnie za ramię. Faktycznie, kolano ciągle krwawiło, bolało, a ja co chwila się zatrzymywałam.
Strzepnęłam jego rękę z mojego ramienia i się do niego odwróciłam.
-Ja zachowuję się jak dziecko?! Ja?! Kto przez pare tygodni musiał wytrzymywać twoje odwiedziny? Ty? No tak, mogłam się tego spodziewać. Zatrzymujesz mnie, sprawiasz mi ból, a potem próbujesz pokazać, że ci zależy! Nie znam cię, nawet nie wiem, jak masz na imię, a ty wyglądasz, jakbyś wiedział i mnie wszystko. I wiesz co? Wcale mi się to nie podoba. Kim ty jesteś, co?
-Jestem Ross i mam zamiar zabrać cię bezpieczne do domu.
Nie zdążyłam nawet prychnąć, gdyż znów znalazłam się w jego ramionach.
-Puść mnie idioto! - krzyczałam, uderzając pięściami w jego klatkę piersiową. -Jesteś nienormalny!
Czułam się... dziwnie. No tak, w końcu znajdowałam się a ramionach swojego własnego prześladowcy, jeśli mogę go tak nazwać, a to raczej nie należało do normalnych sytuacji. Cóż się dziwić, nic ostatnio nie jest normalne.
-A więc tak, masz na imię Ross, jesteś nieziemsko przystojny, ratujesz mnie właśnie przed totalną klęska i w sumie to chyba tyle, nic więcej o tobie nie wiem. - Postanowiłam rozpocząć dyskusję. Kto wie, może czegoś się dowiem?
-Naprawdę uważasz, że jestem przystojny? - zapytał, uśmiechając się szeroko. Och, typowy chłopak tego wieku.
-Owszem, jesteś, ale nie do tego zmierzałam. Dowiem się czegoś więcej na twój temat?
-Na razie niczego ci nie powiem, nie jesteś gotowa.
Zaraz, zaraz, gotowa? Na co ja mam być gotowa?
-Znowu ze mną pogrywasz? Mam tego dość, Ross - powiedziałam stanowczo.
Ten westchnął i spuścił głowę. Serio, niczego się nie dowiem? Nie miałam już sił na te tajemnice, to było zbyt wiele. Wszystko było jednym wielkim bałaganem, którego nie umiałam posprzątać.
-Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie, obiecuję. - Uśmiechnął się po raz kolejny, ukazując przy tym szereg białych zębów. Zarumieniłam się i schowałam głowę w zagłębieniu jego szyi, aby ukryć moje różowe policzki. Mogłam przy tym poczuć jego zapach, który naprawdę mi się spodobał. Nie wiem dlaczego, ale zaczęłam zauważać plusy jego pojawienia się w moim życiu. Halo, przecież nie jedna dziewczyna marzy o wysokim blondynie z pięknymi, brązowymi oczami. Nie powinnam narzekać.
Blondyn zatrzymał się, a ja podniosłam głowę. Spostrzegłam, że znajdujemy się pod moim domem. Wow, on naprawdę zaniósł mnie pod sam dom i nic mi nie zrobił! Powinnam się cieszyć czy raczej płakać, że w mojej głowie zrodziło się tyle chorych pomysłów?
-Dzięki, możesz mnie puścić - rzekłam, próbując uwolnić się z jego uścisku po raz kolejny.
-Żartujesz sobie?
Zrobiłam wielkie oczy, nie bardzo wiedząc, co miał na myśli. Odetchnęłam z ulgą, kiedy po prostu zapukał do drzwi, w których po chwili pojawiła się moja przyjaciółka. Pobladła, widząc mnie w ramionach obcego chłopaka.
-Mogę zanieść ją na górę? Sama raczej nie da rady. - Wyszczerzył się do niej.
Wait, skąd on wie, że mam pokój na górze?
Ach, no tak...
Każdej nocy jestem przez niego prześladowana, prawie bym zapomniała!
-Um, tak, pewnie - odpowiedziała Melissa.
Westchnęłam ciężko, zabijając dziewczynę w myślach na milion różnych sposobów. Dlaczego się zgodziła?
Blondyn przeszedł przez próg, kierując się w stronę schodów. Wywróciłam oczami, kiedy ponownie się do mnie uśmiechnął. Niech już stąd wyjdzie, błagam.
Otworzył sprawnie drzwi do mojego pokoju, by po chwili położyć mnie na łóżko. Mel szła za nami i przyglądała się wszystkiemu zdziwiona.
-Trzeba opatrzyć jej nogę, dać jej coś do picia, potem niech pójdzie spać. Poradzisz sobie? - zapytał moją przyjaciółkę.
Zmarszczyłam brwi, słysząc to. Hola, hola... Najpierw cierpię właśnie przez niego, a potem to on poucza Mel i mówi jej, co ma zrobić? Kretyn!
-Dziękuję, Ross, możesz już iść. - Uśmiechnęłam się sztucznie. On spojrzał na mnie, po czym opuścił mój pokój.
Melissa usiadła obok mnie, a ja spuściłam głowę. Naprawdę nie miałam pojęcia, jak jej to wytłumaczyć. Wiedziałam, że zaraz zacznie wypytywać mnie, kim był ten chłopak, skąd go znam i czego chciał. Postanowiłam więc, że to ja zacznę dyskusję.
-Potknęłam się, on mnie zauważył i zaoferował pomoc, tylko tyle - skłamałam.
Wtedy nie miałam pojęcia, że to kłamstwo pociągnie za sobą sznur wielu innych.



Mój Boże, p r z e p r a s z a m!
Wyrażam zgodę na zabicie mnie:))) Chyba najgorszy rozdział na tym blogu, serio. Czytam to i się załamuję. Jeden z ważniejszych, a tak go zniszczyłam!
Nie wiem, co więcej napisać, nie chcę jeszcze bardziej się pogrążać :') Przepraszam, że tyle czekaliście i obiecuję, że nadrobię zaległości na Waszych blogach, ostatnio po prostu nie miałam czasu. Przepraszam za wszelkie błędy.
A no i najważniejsze! Udanych wakacji, kochani:) ♥
Uściski xx