Nie mogłam opisać tego, co w tamtej chwili czułam. A czułam się okropnie, to było pewnie. Dlaczego w tak perfidny sposób mnie okłamał? Wiedział, jak bardzo przyzwyczajona byłam do obecności Cezara, wiedział, jak bardzo kocham zwierzęta. Uderzył w mój słaby punkt i udało mu się.
Bez chwili zastanowienia odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w kierunku samochodu, który, ku mojemu szczęściu, stał jeszcze na podjeździe. Otworzyłam z rozmachem drzwiczki od strony kierowcy.
-Jak mogłeś mi to zrobić, co? No słucham! Dlaczego tak perfidnie mnie okłamałeś, dlaczego pozwoliłeś, aby cały ten dzisiejszy dzień był porażką? Odpowiedz! - wydarłam się, co nie uszło uwadze przechodnich, który patrzyli się na mnie jak na wariatkę. - Mów!
Chłopak był wyraźnie zmieszany, chyba nie wiedział, co miałam na myśli.
-O co ci znowu chodzi? Wszystko, co dzisiaj powiedziałem, było prawdą! - warknął.
-Prawdą? PRAWDĄ? Chcesz poznać prawdę? Jesteś pieprzonym dupkiem i kłamcą! Doprowadziłeś do tej chorej sytuacji, pozwoliłeś na to, abym była na Ciebie wkurzona! I wiesz co? Byłam wkurzona, jestem wkurzona i to bardzo. Wkurzona i zawiedziona Twoją postawą. O to ci chodziło? Chciałeś zniszczyć to wszystko? Dobrze wiedziałeś, co teraz przeżywam, a mimo tego, jakoś niezbyt się tym przejąłeś! Potrzebowałam Cię, Bryan. Potrzebowałam, a ty to olałeś! - wysyczałam i poczułam, jak po moich policzkach spływają słone łzy. Otarłam je rękawem, nie chcą okazać słabości. Ale nie umiałam, to było zbyt silne.
Ten prychnął tylko, w ogóle nie poruszony moimi słowami. Jakby zupełnie go to nie obchodziło. Zaczęrpnęłam trochę powietrza, bo płacz nie pozwalał mi swobodnie oddychać. Zastanawiałam się w chwili, co się zmieniło. Kto się zmienił. Ja, czy on? W zaledwie kilu dni oboje zburzyliśmy relację, która wcześniej wydawała się być niezniszczalna. Przerwaliśmy tą więź, która była ciągiem naszych wspólnych wspomnień. W jednej chwili czar prysł. On wiedział, jak bardzo byłam wrażliwa na takie rzeczy. Pogrywał ze mną, kłamał przez cały dzisiejszy dzień. Chciał wytrącić mnie z równowagi jeszcze bardziej. Czy tak zachowuje się osoba, która kocha?
Stałam chwilę przed jego autem. Ten palant nawet nie potrafił wysiąść z auta i stanąć twarzą w twarz ze mną. Nie czekając dłużej, szarpnęłam za jego koszulkę i jakimś pieprzonym cudem wyciągnęłam go z samochodu. O mój Boże, czy ja naprawdę to zrobiłam.
-Słuchaj mnie uważnie, gnojku. - Uniosłam dumnie brodę, aby mógł poczuć moją wyższość i przewagę. - Zostawisz mnie teraz w spokoju i nawet nie będziesz próbować protestować. Oddalisz się, usuniesz z mojego życia i nigdy więcej nie powrócisz, jasne? Mam dość tych Twoich głupich humorków, mam dość ciebie!
Zawsze byłam znana z tego, że jeśli kończyłam jakiś rozdział w moim życiu, zamykałam go dokładnie na kłódkę, od której kluczyk wyrzucałam daleko, daleko. Tym razem również nie zawahałam się tego zrobić.
Puściłam szatyna i zmierzyłam go groźnym spojrzeniem. Dopiero teraz zrozumiałam, co zrobiłam. Ja, dziewczyna niższa od niego o dobre trzydzieści centymetrów, rzuciłam się na niego i pokonałam go. Ujawniło się moje drugie oblicze. Ale czy było ono dobre?
Bryan wsiadł do samochodu i z piskiem opon odjechał. Byłam z siebie dumna. Zadowolenie ogarnęło moje ciało, kiedy widziałam, jak jego auto skręca w uliczkę pare metrów dalej.
Dopiero zrozumiałam, że stałam na środku ulicy, a dwójka staruszków bacznie mi się przyglądała. Zrobiłam wielkie oczy na samą myśl, że widzieli mój atak. Tak, atak. Niekontrolowany atak. Co ja właśnie zrobiłam? Kim ja się stałam?
Pobiegłam do otwartego domu i wyszukałam wzrokiem coś, na czym mogłabym wyładować złość, która w tej chwili we mnie emanowała. Wypadło na wazon, który już po chwili roztrzaskał się na podłodze w salonie, wydając przy tym okropny dla moich uszu odgłos tłuczonego szkła. Woda rozlała się po panelach, a czerwone róża leżały bezwładnie na posadzce. Uklękłam i wzięłam do ręki kawałek potłuczonego szkła, obracając go w rękach. Czy na tym mi zależało? Na zniszczeniu relacji ze wszystkimi wokół? W głębi duszy nie chciałam tego, ale coś podpowiadało mi, że musiałam zrobić te wszystkie okropne rzeczy, które dzisiaj miały miejsce. I nie umiałam tego powstrzymać. To tak, jakbym otrzymała w darze dodatkową siłę. Siłę niszczenia. Miałam zniszczyć wszystko, co było dotychczas dla mnie dobre. Nie zależało to ode mnie, to ktoś mną sterowałam. I miałam świadomość, kim była osoba, która zaburzała mój spokój.
-Przeklinam Cię, słyszysz? Przeklinam! - wrzasnęłam na cały dom i zaczęłam szlochać. Czułam się bezradna i samotna. Mogłam zadzwonić do Melissy, jednak bałam się tego, że ją również mogłam zranić. Ja po prostu nie mogłam nad sobą zapanować.
Wstałam i ledwo trzymając się na nogach, próbowałam odnaleźć Cezara. Wchodziłam do każdego pomieszczenia, nawet tego zamkniętego. Czasem żałowałam tego, że mieszkałam sama w tak wielkim domu, który teraz po prostu mnie przerażał. Gdzie, do cholery, znowu podział się Cezar? Po kocie ani śladu, sprawdziłam każdy pokój, kuchnię, łazienkę a nawet i spiżarnię. Co, jeśli Bryan miał rację? Nie, nie mogę tak myśleć! Przecież jeszcze kilka minut temu widziałam moje słoneczko całe i zdrowe. Chciałam go znaleźć, jednak silny ból głowy uniemożliwiał mi podjęcia się tego wyzwania.
Zapominając całkowicie o mojej agresywnej postawie, wyjęłam komórkę i wybrałam numer Mel. Odebrała, mimo później pory.
-Mel, błagam Cię, przyjedź. Nie radzę sobie już dłużej - załkałam do telefonu, co najwidoczniej wywołało u dziewczyny zdziwienie.
-Opowiesz mi, jak przyjadę. Czekaj na mnie, będę za pare minut.
Rozłączyłam się i rzuciłam telefon gdzieś w kąt fotela. Ja natomiast usadowiłam się na sofie, podciągając nogi do brody i owijając je sobie rękoma. Siedziałam po ciemku. Dlaczego? Bałam się. Bałam się ujrzeć anioła. Jego widok z jednej strony był z jednym z piękniejszych widoków, jakie kiedykolwiek dane było mi ujrzeć, lecz z drugiej za każdym razem, kiedy go widziałam, odczuwałam strach, który z każdą chwilą potęgował. Jego twarz, jego cudowna twarz, która na pierwszy rzut oka nie wyglądała na potworną, właśnie taka była. Okropna, straszna, obrzydliwa, a zarazem pociągająca. Blondyn ze snów był nieziemsko przystojny, co jeszcze bardziej wzbudzało we mnie podejrzenia, że nie jest on człowiekiem. Miałam kilka swoich sugestii, które nieustannie krzątały się w mojej głowie.
Usłyszałam dzwonek do drzwi, więc czym prędzej pomknęłam przez korytarz, aby otworzyć przyjaciółce.
-Jedna mała rada, Mel... Jeśli masz zamiar mnie denerwować, błagam, nie rób tego, gdyż może się to źle skończyć - upomniałam dziewczynę, po czym wpuściłam ją do środka. Ta spojrzała na mnie rozdrażniona, zdjęła buty, nie kontrolując dokładnie tej czynności i pobiegła za mną z powrotem do salonu.
-Co tu tak ciemno? - pisnęła dziewczyna, która naprawdę bała się ciemności. Wyszukała włącznik, po czym zapaliła żyrandol. - Gadaj, co się dzieje?
-Zerwałam z Bryanem.
Blondynka zrobiła wielkie oczy, kiedy wytłumaczyłam jej, co dzisiaj się stało. Ona wiedziała już wcześniej o moich problemach, starała się mi pomóc, jednak nie wiedziała, przez co ja przechodziłam. Męczyłam się, cholernie się męczyłam. Nie czułam się bezpiecznie we własnym domu, właściwie nigdzie nie czułam się bezpiecznie. On mógł być dosłownie wszędzie.
-Sądzę, że to ze mną coś jest nie tak. Nie wiem, może jestem chora psychicznie? Przecież moje zachowanie nie jest normalne. Tylko ja to odczuwam, tylko ja widzę jego twarz, tylko ja go czuję. Boję się, Mel. Nie wiem, jak dalej sobie poradzę. Myślę nad wizytą u psychologa, o ile jeszcze to może mi pomóc. Cholera, jestem nienormalna! - skwitowałam, łapiąc się przy tym za głowę.
-Lau, naprawdę? Nie jesteś chora, jesteś w stu procentach normalną osobą.
Tak, normalną. Już to widzę. Normalne osoby nie dostają napadów agresji, nie ranią wszystkich wkoło, nie widzą nieznajomych w snach czy w realnym świecie, normalni ludzie żyją normalnie! Ja nie należała do grona tych osób, niestety.
Spojrzałam na ekran komórki. Szlag, już po północy. Nie zamierzałam iść jutro do szkoły, miałam przecież zwolnienie, jednak Melissa powinna pójść. Nie mogłam przeszkadzać jej w nauce. Musiała się wyspać, a ja jej w tym przeszkodziłam. Uniosłam wzrok, chcąc powiadomić moją przyjaciółkę o późnej godzinie, jednak za nią coś zobaczyłam. Coś, a raczej kogoś.
Telefon wypadł z mojej dłoni, a ja wpatrywałam się jego twarz jak w obrazek.
-Lau, co jest? - Mel próbowała dowiedzieć się, co przykuło moją uwagę. Podniosłam rękę i wskazałam palcem na wejście do pokoju.
Dziewczyna odwróciła się, jednak była zszokowana, kiedy najwyraźniej nikogo tam nie dostrzegła.
Złapała mnie jednak za wyciągniętą rękę i jęknęła.
-O mój Boże, Laura!
Zamknęłam oczy, chcąc wymazać obraz stojącego w drzwiach anioła. Wzięłam głęboki wdech i powróciłam na ziemię. Postać zniknęła, a ja spojrzałam na mój nadgarstek, który blondynka dokładnie oglądała.
Wydałam z siebie cichy pisk, widząc coś na rodzaj tatuażu, który zagościł na mojej ręce. Ogień. Właśnie to przedstawione było na tatuażu.
-Lau, ty nie zwariowałaś - powiedziała spokojnie Mel. - Skoro ja też to widzę, na pewno nie zwariowałaś. Co to jest?!
Byłam przerażona. Dotknęłam miejsca, w którym został przedstawiony znak. Przetarłam opuszkami palców, chcąc coś poczuć, jednak nie czułam nic.
-Ogień...- szepnęłam.
Wstałam gwałtownie z sofy i rzuciłam się w kierunku laptopa. Włączyłam go, usiadłam przy stole i podłączyłam ładowarkę. Kiedy urządzenie było gotowe do użytku, wpisałam w wyszukiwarkę frazę "ogień". Zawołałam Melissę, bo bałam się czytać to sama. Wyszukałam jakiś internetowy słownik symboli i po kolei analizowałam wszystkie słowa.
-Wieczność, gniew bóstwa, nienawiść, piekło, kara, diabeł i... śmierć - wyliczałam po kolei, a ostatni wyraz wywołał u mnie dreszcze.
Rozpłakałam się, po raz kolejny dzisiaj. Przyjaciółka owinęła mnie swoimi chudymi rękoma, przytulając mnie. Byłam wdzięczna za to, że była przy mnie.
-Nie zostaniesz sama, nie pozwolę na to. Do końca tygodnia zwalniam się z lekcji, muszę być przy Tobie.
Nie mogłam przestać płakać. To wszystko mnie przerastało. Dlaczego ja? Dlaczego anioł wybrał mnie? Miałam być jego ofiarą?
Udałam się do łazienki, aby opłukać twarz z łez, które nieustannie leciały z moich oczu. Ta cała sytuacja nie pozwalała mi na normalne funkcjonowanie. Bałam się zrobić nawet najmniejszy krok, bałam się myślenia o aniele i tych potwornych rzeczach.
Wróciłam z powrotem do blondynki, która stała przy parapecie, paląc papierosa.
-To cię zabije, wiesz?
Odwróciła się i spojrzała na mnie z politowaniem. Irytował mnie jej nałóg. To naprawdę kiedyś ją wykończy. Ale z drugiej strony...
-Daj - wyciągnęłam rękę, aby przejąć szluga. Włożyłam go do ust, wciągnęłam płucami dym i wykonałam pierwszego bucha.
-Poradzimy sobie. - Uśmiechnęłam się mimowolnie. - Poradzimy.
Dobra, miałam dodać ten rozdział dopiero w czerwcu, ale nie będę Was trzymać tak długo. Mam napisane kilka do przodu, więc mogę dodawać:3
Zaskoczeni? Co zrobilibyście na miejscu Laury? Coraz bliżej do rozwiązania tego wszystkiego, nie mogę się doczekać!! ♥
Okej, jeszcze jedna sprawa. Pracuję ostatnio nad czymś nowym... Czytałby ktoś opowiadanie o 5SOS? Chcę odskoczyć trochę od pisania o R5 i Raurze, taki jaki odpoczynek i coś nowego. Oczywiście nie zawieszę tego bloga, żeby było jasne. Fabuła też opierałaby się na zjawiskach paranormalnych. Kurcze, wciągnął mnie tak świat, haha.
Piszcie, co myślicie:) Dziękuję za przeczytanie i do napisania! Następny rozdział planuję dodać 15 czerwca:3
sobota, 23 maja 2015
piątek, 15 maja 2015
Rozdział 6
Bryan przyjechał w ciągu godziny. Dziwne było, że dotarcie od szkoły do szpitala zajęło mu aż tyle czasu. Przecież to pare przecznic dalej.
Brunet usiadł na krześle znajdującym się zaraz obok mojego łóżka, a kąciki jego ust delikatnie się uniosły. Nie miałam pewności, czy było to w przyjaznym geście. Jego zachowanie ostatnio trochę mnie dziwiło. Był jakiś oschły, czasem nawet mnie unikał. Zaczęłam zastanawiać się, czy aby na pewno nie jest teraz tutaj z przymusu. Cóż, musiałam zacząć uważnie mu się przyglądać.
-Lau, mam złą wiadomość - powiedział, a ja oczywiście się przeraziłam. W po ierwszej chwili pomyślałam, że chodzi o Mel. Skinęłam głową, aby kontynuował. - Byłem dzisiaj w Twoim domu. Niestety, zastałem Cezara nieżywego...
W jednej chwili mój nastrój gwałtownie się zmienił. Jak to Cezar nie żyje? Jakim cudem mój kochany, mały Cezar nie żyje?
-Co z nim zrobiłeś? - zapytałam, ocierając rękawem łzy spływające po moich policzkach.
Nie mogłam w to uwierzyć. Przecież był jeszcze młodym kotem, miałam go zaledwie kilka miesięcy, jednak zdążyłam się z nim zżyć. Ten, w przeciwieństwie do innych, zawsze był przy mnie. Oczywiście wtedy, kiedy byłam "dostępna". Z jednej strony odetchnęłam z ulgą, że nie chodziło tutaj o Melissę, Vanessę czy moich rodziców, z drugiej smutek opanował moje ciało. Nie mogłam się z tym pogodzić.
-Oddałem go w dobre ręce.
Myślałam, że zaraz rozlecę się w małe kawałeczki. A przed tym wywalę Bryana za drzwi. Jak mógł zrobić z nim porządek, nie dając mi możliwości pożegnania się z moim małym słoneczkiem i oczkiem w głowie? Miałam ochotę rzucić w niego szklanką stojącą na małej szafce obok łóżka. Nie zrobiłam tego, rzecz jasna. Ale sama myśl, że w ogóle o tym pomyślałam, była dość przerażająca. Ostatnio miałam takie napady agresji, miałam ochotę coś stłuc, rozbić czy rozszarpać na strzępy. To nie należało do normalnych zachowań, nie u mnie.
-Jak mogłeś nie pozwolić mi się z nim pożegnać? - wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
Byłam wściekła. Naprawdę wściekła. Jak on mógł? Wiedział, znał mnie. Zrobił to specjalnie?
-Och, proszę Cię, to tylko kot. Nie histeryzuj.
Tylko kot? Naprawdę?
-Nie wierzę, że coś takiego powiedziałeś! Nie wierzę! Mam ostatnio problemy, niemałe problemy, a ty zamiast mnie wspierać, dołujesz jeszcze bardziej. Widzę kogoś, Bryan, ja go widzę codziennie. To nie daje mi spokoju, to mnie niszczy, a ty tak spokojnie na to patrzysz? Co się z Tobą, do cholery, stało? - Tym razem nie panowałam nad emocjami. Serce biło mi niemiłosiernie szybko, żyły równie prędko pulsowały, co było dziwnym doznaniem. Wcześniej nie miewałam takich napadów.
-No, no... Widzisz kogoś? I pewnie myślisz, że to jakieś pieprzone halucynacje? A co, jeśli masz kogoś na boku? Jak mogę Ci ufać, Lau? - odpowiedział, mierząc mnie przy tym wzrokiem. Nie ufał mi? Po tylu wspólnych chwilach on mi nie ufał? Zabolało mnie to. Jak w ogóle mógł pomyśleć o tym, że mogłabym go zdradzać? Mój problem był dość poważny, a on robił z tego aferę o mojego kochanka. To było nie na miejscu.
-Przestań z tymi aktami zazdrości, to staje się irytujące - odchrząknęłam jedynie i opadłam na pościel.
Spojrzałam na zegar, który znajdował się naprzeciwko mojego łóżka. Z jednej strony tykanie wskazówek doprowadzało mnie do szału, od początku mojego pobytu w szpitalu miałam po prostu wyrzucić ten pieprzony zegar przez okno, lecz z drugiej bywał pomocny. Miałam dokładnie dwie godziny do opuszczenia tego nieprzyjemnego miejsca, które oznaczało tylko kłopoty. Dwie długie godziny siedzenia w ciszy z Bryanem. Świetnie. Pierwszy raz jego obecność po prostu mnie irytowała, chciałam, żeby stąd wyszedł. Jednak to on miał zawieźć mnie do domu, przynajmniej w tej rzeczy mogłam na niego liczyć.
Mimo pozorów, te dwie godziny minęły mi dosyć szybko. Bryan chodził wte i we wte po pokoju, czasem wychodził na zewnątrz, co dawało mi chwilę odsapnięcia. Oczywiście tego emocjonalnego. Dzisiaj jego twarz działała na mnie dosyć niepokojąco, nie chciałam go widzieć. Nie po tym, co zrobił. Jego zachowanie wydawało mi się być nieodpowiedzialne i egoistyczne, bo to przecież ja byłam opiekunką Cezara. Myśl, że już nigdy na niego nie spojrzę, nie dawała mi spokoju. Ciągle myślałam o tym wszystkim, co miało miejsce w ostatnich dniach. Wszystko to było coraz gorsze, czułam się, jakbym z każdym dniem była bliżej piekła. Jednak czy na to zasłużyłam? Najbardziej zadziwiało mnie to, że każda błahostka wprowadzała mnie w stan gniewu, a na widok anioła reagowałam nadzwyczaj spokojnie. To działało jak jakaś hipnoza.
-Możemy wychodzić? - Poddenerwowany Bryan czekał na mnie w progu sali. Wywróciłam oczami, po czym zapięłam torbę i założyłam jej rączki na ramię. Ruszyłam w kierunku chłopaka, wyminęłam go i skierowałam się w stronę wyjścia ze szpitala. Wszystkie sprawy z wypisaniem załatwiłam kilka minut wcześniej, więc mogłam spokojnie opuścić budynek, nie martwiąc się, że ktoś mnie zatrzyma. Odwróciłam głowę i popędziłam trochę bruneta, któremu chyba się nie spieszyło. Denerwowało mnie to, gdyż chciałam po prostu wrócić do domu, wziąć prysznic i położyć się do swojego łóżka.
Bryan nacisnął przycisk umieszczony na kluczykach od samochodu, który po jego interwencji otworzył się. Wsiadłam do niego i trzasnęłam drzwiami. W sumie nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Po prostu miałam taką ochotę, wyżyć się na kimś. Fizycznie, nie psychicznie. Tym razem padło na samochód i słuch mojego chłopaka. Ten skarcił mnie i zmierzył wzrokiem, jednak nie przejęłam się tym. Rozsiadłam się wygodnie na fotelu, torbę usadowiłam sobie na dywaniku. Zapaliłam na chwilę światło samochodowe, gdyż chciałam znaleźć w kieszeni mojej bluzy klucze.
-Po co ci to światło? - Bryan już zaczął te swoje fochy.
Wywróciłam oczami, po czym zgasiłam lampę i opadłam na fotel. Trudno, znajdę je później.
Pojazd ruszył, a moja głowa leżała na oparciu siedzenia. Miałam ochotę zasnąć, jednak wiedziałam, że to nie miałoby najmniejszego sensu. Powinniśmy być w domu w ciągu dwudziestu minut, tyle musiałam wytrzymać.
Za oknami panował mrok, w końcu był już wieczór. Słońce całkowicie zaszło, co jeszcze bardziej pogarszało mój nastrój. Odwróciłam się od szatyna, nie chciałam go widzieć. Zranił mnie dzisiaj, tak być nie powinno. A to wszystko przez te pieprzone problemy. Dlaczego to spotkało mnie, dlaczego to ja muszę się borykać z tymi wszystkimi rzeczami? Czasem miewałam wrażenie, że to może przeze mnie. Może to problem tkwił we mnie. Przecież to wszystko widywałam tylko ja, tylko ja to odczuwałam. Nikt inny nie miał z tym nic wspólnego. Druga opcja również przychodziła mi na myśl, a mianowicie poczucie, że to może jakieś głupie żarty. Jednak jak ktoś miałby sterować moimi snami? To niemożliwe. W tym było coś głębszego, coś potwornego, złego. Czułam to.
Spojrzałam na drogę i zamarłam. To był on.
-Stój! - krzyknęłam, a przerażony Bryan zaczął hamować. W tym czasie ja próbowałam dokładnie zbadać postać, która odwiedzała mnie do tej pory. Nie umiałam jednak odczytać nic nowego. I to było irytujące.
Pojazd stanął, a ja poleciałam do przodu i uderzyłam głową o deskę rozdzielczą, tak mi się wydawało. Po chwili opadłam z powrotem na siedzenie, łapiąc się za bolące miejsce. Poczułam ciepłą ciecz na moich palcach, na które po chwili spojrzałam. Otworzyłam usta ze zdziwienia, a po policzku spłynęła mi łza.
-Nic Ci nie jest? - Ten idiota znów zadał jakieś durne pytanie. Jak mogło nic mi nie być? Właśnie mieliśmy coś na deseń wypadku, uderzyłam się w głowę, bo spowodowało krwotok, a ten zadaje głupie pytania, zamiast mi pomóc.
Prychnęłam tylko i sięgnęłam po torbę. Wyjęłam z niej chusteczki, lecz obawiałam się, że to nie zatamuje do końca krwawienia. Przyłożyłam jedną do rany i chwilę przetrzymałam. Bryan siedział tylko, wpatrując się w drogę. Chyba dopiero doszło do niego to, że tak naprawdę nikogo tam nie było. Ja też zrozumiałam to dopiero teraz. Czy ten cholerny, upadły anioł chciał mnie zabić?
-Nie zadawaj pytaj, nie odzywaj się, po prostu odwieź mnie do domu. Jeśli masz jeszcze psuć mi nerwy, powiedz, a wysiądę i wrócę na piechotę - wysyczałam przez zaciśnięte zęby. Na całe szczęście chłopak mnie posłuchał.
Tym razem jechał o wiele wolniej, co z jednej strony przeszkadzało mi, a z drugiej uważałam to za naprawdę dobre posunięcie. Jednak trochę szybsze tempo nie zaszkodziłoby, chciałam znaleźć się już w domu.
-Dzięki za podwózkę - rzuciłam, kiedy auto zatrzymało się przed moim domem. Byłam wściekła na Bryana, jednak miałam choć małą nadzieję, że zostanie ze mną tej nocy. Przerażenie wzięło nade mną górę, potwornie się bałam. Mimo tego wszystkiego, postanowiłam, że wejdę jednak do domu i przełamię się. Odwróciłam się jeszcze w stronę mojego chłopaka, jednak jego twarz schowana była w dłoniach, więc mnie nie dostrzegł. Posmutniałam, przełknęłam ślinę i odkluczyłam drzwi. Weszłam ostrożnie do środka, zapaliłam światło i rozejrzałam się. Nic podejrzanego tam nie zastałam. Nic, oprócz jednej niepokojącej mnie rzeczy.
-Cezar?
Ha! Jestem dumna. Mówiłam, że napiszę dłuższy rozdział? Mówiłam i napisałam. Powinnam go trochę bardziej dopracować, ale nie mam siły ani pomysłów. Oby chociaż to się Wam spodobało:)
Dziękuję za wszystkie komentarze pod ostatnimi rozdziałami! Jesteście cudowni, uwielbiam Was ♥ Nawet nie wiecie, jak bardzo to motywuje. Za każdym razem, gdy przeczytam Waszą opinię, jestem tak szczęśliwa... Ciężko to opisać.
Miałam dodać ten rozdział gdzieś pod koniec maja, ale stwierdziłam, że nie będę nikogo trzymać w niepewności. Nie mogę się doczekać, kiedy wszystko się rozwiąże. Do napisania! ♥
sobota, 9 maja 2015
Rozdział 5
-Mel, poradzę sobie, naprawdę.-Złapałam dziewczynę za rękę i delikatnie się uśmiechnęłam. Ile jeszcze muszę namawiać tego uparciucha, aby wreszcie zajęła się sobą?
-Nie jestem pewna.-Dziewczyna była zmieszana, co powoli doprowadzało mnie do szału. Uparta, niezdecydowana, ale i opiekuńcza. Z jednej strony powinnam być jej wdzięczna za to, że tak o mnie dba, jednak ona musi zająć się sobą i iść do tej pieprzonej szkoły. Bryana łatwo było namówić, Melissę trochę ciężej.
-Idź do szkoły, dam radę.
Blondynka wreszcie mnie posłuchała. Podeszła jeszcze do mojego szpitalnego łóżka, pocałowała mnie w policzek i zabrała torbę, po czym biegiem opuściła salę.
Zostałam sama. Ale czy na pewno sama? W głębi czułam, że ON tutaj jest, jednak nie przejmowałam się tym jakoś mocno. Z jednej strony wydawało mi się to przerażające, a z drugiej zupełnie normalne. W sumie cieszyłam się, mimo strachu, który nieustannie mi towarzyszył. Nie miałam jednak wyboru. Dzisiaj opuszczałam szpital, musiałam poradzić sobie sama z zabraniem wszystkich swoich rzeczy. Nie mogłam narażać bliskich na wylanie ze szkoły tylko dlatego, że nie umiałam wrócić sama do domu.
Minęło może dziesięć minut od wyjścia Melissy, kiedy poczułam, jak głód opanowuje moje wycieńczone ciało. Zwlekłam się z łóżka i ledwo stąpając po ziemi, wyszłam z "pokoju".
Wszystko wydało mi się takie zimne, straszne, niebezpieczne... Głowa mi pękała, oczy również do końca nie funkcjonowały normalnie, a ból w klatce piersiowej utrudniał zaczerpnięcie odrobiny tak bardzo upragnionego powietrza. Podparłam się o ścianę, wzięłam kilka głębokich wdechów. Dotknęłam skroni opuszkami palców, po czym zaczęłam delikatnymi ruchami masować obolałe miejsca. Westchnęłam ciężko, po czym zsunęłam się po ścianie. Dopiero wtedy zrozumiałam, że wyjście samej z łóżka nie było dobrym posunięciem. Nie wiem nawet, dlaczego to zrobiłam. Równie dobrze mogłam zawołać pielęgniarkę, która z pewnością przyniosłaby mi coś, co mogłabym spożyć. Teraz nie mogłam nawet wrócić. Najdziwniejsze było to, że na korytarzu nie było nikogo innego, prócz mnie. Ta cisza była naprawdę nieznośna. Próbowałam nie zwracać na to uwagi, ale nawet to nie pomagało.
Miałam wrażenie, że to jego sprawka. Ba, byłam o tym przekonana, jednak nie wywarło to na mnie większego wrażenia. Po prostu się poddałam, bo wiedziałam, że panika nic nie zmieni. Musiałam uporać się ze strachem i bólem wewnętrznym, jak i zewnętrznym. Byłam przekonana, że to tylko i wyłącznie wytwór mojej wyobraźni, a zarazem coś podpowiadało mi, że to coś głębszego. Coś, co zawładnie mną całkowicie.
Wydobyłam z siebie cichy jęk, a zaraz po tym zgasła lampa usadowiona tuż nad moją głową. Ostrożnie podniosłam głowę i przerażona spojrzałam w górę. Nie czekając dłużej, szybko uniosłam się na rękach i przesunęłam się o pare metrów od miejsca, w którym przed chwilą siedziałam. Zamknęłam oczy, wiedząc, co za chwilę nastąpi. Nie myliłam się. Usłyszałam huk, a źródłem dźwięku ukazała się być feralna lampa. To nie było dobre miejsce dla mnie.
Kolejne światło zgasło. Chciałam wołać o pomoc, jednak tego nie zrobiłam. Dlaczego? Czy to wszystko przez przerażenie, emocjonalny paraliż?
Wstałam powoli z podłogi i postawiłam jeden niepewny krok w stronę ogromnych drzwi oddzielających mój oddział od oddziału kardiologii. Czułam pot na mojej skórze, która pokryta była już gęsią skórką. Ale nie umiałam się zatrzymać. Szłam w jego stronę, wlepiając w niego uważnie swój wzrok. Otworzyłam usta ze zdziwienia i zachwytu. Jak to możliwe, że ta zabójcza istota mogła wywoływać u mnie również podziw? Może on nie był tym, za kogo go uważałam.
Wyciągnął do mnie rękę. Podeszłam jeszcze bliżej, całkowicie ignorując ból. Teraz mogłam dosięgnąć jego dłoni. Zawahałam się, jednak po chwili to zrobiłam. Ale po tym postać zniknęła. Światła znów się zapaliły, a pielęgniarka próbowała sprowadzić mnie na ziemię. Wpatrywałam się w nią osłupiała, nie umiałam nic powiedzieć.
-Lauro, słyszysz mnie?
Nie mogąc wydobyć z siebie żadnego dźwięku, przytaknęłam i zamknęłam oczy. Myślałam, że to pomoże. I poskutkowało. Wszystko wróciło do normy.
-Co się dzieje, Lau? Mogłaś mnie zawołać, jeśli czegoś potrzebowałaś. - Kobieta prowadziła mnie z powrotem do mojej sali.
-Już jest w porządku. - Wymusiłam uśmiech na swojej twarzy, aby nic nie podejrzewała. - Co z tą lampą?
-Jaką lampą? - Blondynka zdziwiła się. - Nie wiem, o czym mówisz.
Odwróciłam się i spojrzałam na miejsce, w którym siedziałam pare chwil temu. Wszystko wyglądało w porządku, żadnych odłamek plastiku ani podobnych rzeczy. Co się, do cholery, dzieje?
Weszłam do mojego szpitalnego pokoju, po czym położyłam się na wygodne łóżko. Pielęgniarka pokręciła się chwilę przy mnie, jednak wyszła po kilu minutach. Rozumiałam ją, miała też innych pacjentów, jednak bałam się zostać sama. Nie chciałam martwić Mel, więc sięgnęłam po telefon i szybko wyszukałam w kontaktach Bryana.
"Przyjedź, jeśli możesz".
Mamo, znowu taki krótki ;-; Muszę się bardziej postarać, no nie?
Boże, uwielbiam Was... Jesteście tacy kochani, piszecie mi tyle miłych słów ♥ Mam najlepszych czytelników na świecie!
Każdy, kto jeszcze nie dołączył do obserwatorów, może to zrobić, zachęcam:) A teraz nie zanudzam... Miłego weekendu ♥
-Nie jestem pewna.-Dziewczyna była zmieszana, co powoli doprowadzało mnie do szału. Uparta, niezdecydowana, ale i opiekuńcza. Z jednej strony powinnam być jej wdzięczna za to, że tak o mnie dba, jednak ona musi zająć się sobą i iść do tej pieprzonej szkoły. Bryana łatwo było namówić, Melissę trochę ciężej.
-Idź do szkoły, dam radę.
Blondynka wreszcie mnie posłuchała. Podeszła jeszcze do mojego szpitalnego łóżka, pocałowała mnie w policzek i zabrała torbę, po czym biegiem opuściła salę.
Zostałam sama. Ale czy na pewno sama? W głębi czułam, że ON tutaj jest, jednak nie przejmowałam się tym jakoś mocno. Z jednej strony wydawało mi się to przerażające, a z drugiej zupełnie normalne. W sumie cieszyłam się, mimo strachu, który nieustannie mi towarzyszył. Nie miałam jednak wyboru. Dzisiaj opuszczałam szpital, musiałam poradzić sobie sama z zabraniem wszystkich swoich rzeczy. Nie mogłam narażać bliskich na wylanie ze szkoły tylko dlatego, że nie umiałam wrócić sama do domu.
Minęło może dziesięć minut od wyjścia Melissy, kiedy poczułam, jak głód opanowuje moje wycieńczone ciało. Zwlekłam się z łóżka i ledwo stąpając po ziemi, wyszłam z "pokoju".
Wszystko wydało mi się takie zimne, straszne, niebezpieczne... Głowa mi pękała, oczy również do końca nie funkcjonowały normalnie, a ból w klatce piersiowej utrudniał zaczerpnięcie odrobiny tak bardzo upragnionego powietrza. Podparłam się o ścianę, wzięłam kilka głębokich wdechów. Dotknęłam skroni opuszkami palców, po czym zaczęłam delikatnymi ruchami masować obolałe miejsca. Westchnęłam ciężko, po czym zsunęłam się po ścianie. Dopiero wtedy zrozumiałam, że wyjście samej z łóżka nie było dobrym posunięciem. Nie wiem nawet, dlaczego to zrobiłam. Równie dobrze mogłam zawołać pielęgniarkę, która z pewnością przyniosłaby mi coś, co mogłabym spożyć. Teraz nie mogłam nawet wrócić. Najdziwniejsze było to, że na korytarzu nie było nikogo innego, prócz mnie. Ta cisza była naprawdę nieznośna. Próbowałam nie zwracać na to uwagi, ale nawet to nie pomagało.
Miałam wrażenie, że to jego sprawka. Ba, byłam o tym przekonana, jednak nie wywarło to na mnie większego wrażenia. Po prostu się poddałam, bo wiedziałam, że panika nic nie zmieni. Musiałam uporać się ze strachem i bólem wewnętrznym, jak i zewnętrznym. Byłam przekonana, że to tylko i wyłącznie wytwór mojej wyobraźni, a zarazem coś podpowiadało mi, że to coś głębszego. Coś, co zawładnie mną całkowicie.
Wydobyłam z siebie cichy jęk, a zaraz po tym zgasła lampa usadowiona tuż nad moją głową. Ostrożnie podniosłam głowę i przerażona spojrzałam w górę. Nie czekając dłużej, szybko uniosłam się na rękach i przesunęłam się o pare metrów od miejsca, w którym przed chwilą siedziałam. Zamknęłam oczy, wiedząc, co za chwilę nastąpi. Nie myliłam się. Usłyszałam huk, a źródłem dźwięku ukazała się być feralna lampa. To nie było dobre miejsce dla mnie.
Kolejne światło zgasło. Chciałam wołać o pomoc, jednak tego nie zrobiłam. Dlaczego? Czy to wszystko przez przerażenie, emocjonalny paraliż?
Wstałam powoli z podłogi i postawiłam jeden niepewny krok w stronę ogromnych drzwi oddzielających mój oddział od oddziału kardiologii. Czułam pot na mojej skórze, która pokryta była już gęsią skórką. Ale nie umiałam się zatrzymać. Szłam w jego stronę, wlepiając w niego uważnie swój wzrok. Otworzyłam usta ze zdziwienia i zachwytu. Jak to możliwe, że ta zabójcza istota mogła wywoływać u mnie również podziw? Może on nie był tym, za kogo go uważałam.
Wyciągnął do mnie rękę. Podeszłam jeszcze bliżej, całkowicie ignorując ból. Teraz mogłam dosięgnąć jego dłoni. Zawahałam się, jednak po chwili to zrobiłam. Ale po tym postać zniknęła. Światła znów się zapaliły, a pielęgniarka próbowała sprowadzić mnie na ziemię. Wpatrywałam się w nią osłupiała, nie umiałam nic powiedzieć.
-Lauro, słyszysz mnie?
Nie mogąc wydobyć z siebie żadnego dźwięku, przytaknęłam i zamknęłam oczy. Myślałam, że to pomoże. I poskutkowało. Wszystko wróciło do normy.
-Co się dzieje, Lau? Mogłaś mnie zawołać, jeśli czegoś potrzebowałaś. - Kobieta prowadziła mnie z powrotem do mojej sali.
-Już jest w porządku. - Wymusiłam uśmiech na swojej twarzy, aby nic nie podejrzewała. - Co z tą lampą?
-Jaką lampą? - Blondynka zdziwiła się. - Nie wiem, o czym mówisz.
Odwróciłam się i spojrzałam na miejsce, w którym siedziałam pare chwil temu. Wszystko wyglądało w porządku, żadnych odłamek plastiku ani podobnych rzeczy. Co się, do cholery, dzieje?
Weszłam do mojego szpitalnego pokoju, po czym położyłam się na wygodne łóżko. Pielęgniarka pokręciła się chwilę przy mnie, jednak wyszła po kilu minutach. Rozumiałam ją, miała też innych pacjentów, jednak bałam się zostać sama. Nie chciałam martwić Mel, więc sięgnęłam po telefon i szybko wyszukałam w kontaktach Bryana.
"Przyjedź, jeśli możesz".
Mamo, znowu taki krótki ;-; Muszę się bardziej postarać, no nie?
Boże, uwielbiam Was... Jesteście tacy kochani, piszecie mi tyle miłych słów ♥ Mam najlepszych czytelników na świecie!
Każdy, kto jeszcze nie dołączył do obserwatorów, może to zrobić, zachęcam:) A teraz nie zanudzam... Miłego weekendu ♥
środa, 6 maja 2015
Notka #2
Witajcie duszki! ♥
Pare tygodni temu zrobiłam drugi zwiastun, a dzisiaj stwierdziłam, że mogłabym go opublikować. Przed tym miałam dodać rozdział, jednak jestem chora (jakiś wirus, bla, bla) i nie zdołam nic napisać. Po prostu nie mam do tego głowy XD
Więc zapraszam do obejrzenia zwiastunu, a jeśli ktoś nie widział poprzedniego, znajdziecie go w zakładce "Zwiastuny". O litości, ile razy użyłam słowa "zwiastun"? XD
Okej, jeszcze jedna sprawa :D
Dziękuję jeszcze raz za wszystkie komentarze, jesteście nieziemscy ♥ Każda Wasza opinia motywuje mnie do dalszej pracy i wywołuje szczery uśmiech na mojej twarzy :')
+Dodawajcie się do obserwatorów! :3
Subskrybuj:
Posty (Atom)