Na początku wydawało mi się, że mogłam zaufać Anastasii. Była sympatyczna i naprawdę miła, jednak kiedy powiedziała mi te wszystkie rzeczy, które nadal są dla mnie przerażające, moje nastawienie do niej diametralnie się zmieniło. Oczywiście pomogłam jej, gdy Ross się na nią rzucił, lecz to nie zmieniało faktu, że nadal jej nie ufałam. Oni oboje byli tacy sami.
-Nie będziemy się dłużej bawić, Ross - powiedziałam, podchodząc do fotela, na którym usiadłam. Pochyliłam się lekko, wpatrując się w jego oczy. Oczy, których szczerze nienawidziłam. -Chcę wiedzieć wszystko.
Spojrzałam na Anę, która zajęła miejsce obok blondyna. Dziwiłam jej się. Ja po takim ataku nie odważyłabym się nawet na niego spojrzeć.
-Dalej, Ross, wytłumacz mi. Wytłumacz mi, kim według ciebie jestem - ponaglałam go, chcąc szybciej dowiedzieć się prawdy.
Wpatrywał się we mnie jeszcze chwilę, po czym nagle parsknął śmiechem. Opadł na oparcie sofy, kręcąc głową. Przymknęłam oczy, próbując zapanować nad sobą, co nawet nieźle mi wychodziło. Musiałam jednak przyznać, że słysząc ten jego okropny śmiech, miałam ochotę zwrócić całe przygotowane przez niego dzisiaj śniadanie. Nienawidziłam w nim wszystkiego.
-Jesteś taka zabawna, Lauro - odparł po pewnym czasie, tym razem zupełnie poważnie.
Zmierzyłam go wzrokiem, robiąc kwaśną minę. Cholera, jest taki wkurzający.
-Jesteś taki postrzelony, Ross - odpowiedziałam.
Spojrzał na mnie spode łba, co tym razem rozśmieszyło i mnie. Mieliśmy ciekawą relację. Albo śmialiśmy się z siebie nawzajem, albo patrzyliśmy z pogardą.
-Jestem człowiekiem, rozumiesz? Jestem pieprzonym człowiekiem i żaden idiota nie będzie wmawiał mi, że jest inaczej! Żyjemy w XXI wieku, tutaj nie ma miejsca na bzdurne bajeczki. Skończ z tym wreszcie! - niemal krzyknęłam, tracąc już siły na blondyna. W moim życiu nie było dla niego miejsca. Chciałam, by zniknął.
-Zabawa dopiero się zaczyna, słonko. - Uśmiechnął się, a ja wiedziałam, co to oznaczało.
Zabawa dopiero się zaczyna...
-Jesteś nienormalny, Lynch. Jesteś nienormalny! - krzyknęłam, wstając z miejsca.
Zmierzwiłam dłonią swoje włosy i spuściłam wzrok. Nie chciałam, żeby widzieli jak płaczę, więc wolałam się oddalić. Odwróciłam się tyłem do nich, jednak po chwili Ross znalazł się tuż przede mną. Uniósł moją brodę, a ja zamknęłam oczy. Robiło mi się słabo, gdy na niego patrzyłam i to dosłownie.
-Spójrz na mnie, Lauro - poprosił spokojnie, a ja próbowałam wyrwać się z jego uścisku. - Spójrz na mnie!
Poczułam szarpnięcie, co zmusiło mnie do otworzenia oczu. Uśmiech na twarzy blondyna utwierdził mnie w przekonaniu, jak złym człowiekiem był Ross. Bawiło go czyjeś cierpienie, a ja byłam pewna, że mógłby nawet kogoś zabić. Prawdopodobnie nie miałby wtedy wyrzutów sumienia i byłby zadowolony z faktu, iż potrafił pokonać wroga. Tylko czy ja byłam jego wrogiem?
-Nasza zabawa nie będzie bolesna, obiecuję - wyszeptał mi na ucho. On był obrzydliwy.
W końcu mnie puścił, a ja czym prędzej odsunęłam się od niego. Miałam ochotę rzucić się na niego, lecz strach pomógł mi zachować zdrowy rozsądek. Z potworem i tak nie masz szans, Lau.
-Wynoś się stąd - syknęłam, oddalając się jeszcze o pare kroków. Wtedy on zniknął mi z oczu, a ja popatrzyłam zszokowana na Anastasię. Czy on właśnie tak po prostu stał się niewidzialny?
Nagle ktoś nachylił się nade mną, a moje ciało dosłownie zdrętwiało. Jedna ręka blondyna powędrowała na moją talię, drugą zaś splótł z moją dłonią. Nie odwzajemniłam tego uścisku, nie w takiej sytuacji.
-Naprawdę mam ochotę jeszcze trochę się pobawić, dlaczego już chcesz, żebym wyszedł?
Przymknęłam oczy, kiedy poczułam, że odgarnia moje włosy na plecy. Następnie nachylił się i delikatnie musnął mój kark, a ja zacisnęłam dłonie w pięści. Nie mogłam powiedzieć, że to mi się nie podobało, bo cholera, byłam kobietą a on gorącym facetem, który właśnie całował moją szyję. Wiedziałam jednak, że to celowe zagranie z jego strony i chciał mnie tylko sprowokować. Przyciągnął mnie bliżej siebie, a ja otworzyłam oczy, patrząc na Anę. Byłam zawiedziona jej postawą, nie pomogła mi, kiedy ja uczyniłam to dosłownie pare minut temu. Z drugiej jednak strony rozumiałam to, pewnie nie chciała przeciwstawiać się Rossowi.
Stałam spokojnie, dzielnie znosząc jego gierki. Podziwiałam siebie za ten spokój i byłam pewna, że to w jakimś stopniu spowodował go strach.
Po kilku pocałunkach złożonych na mojej szyi postanowił mnie puścić, a ja odwróciłam się w jego stronę. Miałam szaleńczą ochotę uderzyć go i sprawić, żeby ten irytujący, a zarazem cudowny uśmiech zniknął z jego twarzy. Nikt nie irytował mnie tak, jak on. A irytacja połączona ze strachem nie wróżyła nic dobrego.
-Jakim cudem znalazłeś się tuż za mną? Nie widziałam, żebyś szedł w moją stronę - zdobyłam się w końcu na pytanie. Cóż, może dla mnie nie było głupie, jednak dla niego z pewnością tak.
On kolejny raz uśmiechnął się, po czym ominął mnie i po prostu wyszedł.
Przepraszam za spóźnienie, ale ostatnio mam mały dostęp do laptopa. Miał być krótszy, ale troszkę przedłużyłam i wyszło takie coś. Przepraszam za czcionkę, nie mam siły na bloggera. Dziękuję wszystkim, którzy nadal zostali ze mną, mimo że tak rzadko dodaję rozdziały. Trzymajcie się! xx